O Matyldzie „Motylku”, która chce żyć
„Tatuś?”, „Tatuś?” – pytała jeszcze niedawno 3-letnia Matylda, wskazując na ojców dzieci z jej żłobka. Wieczorami, zamiast słuchać bajek, oglądała zdjęcia swojego Taty, którego nigdy nie poznała. Adam był żołnierzem-saperem. Zginął podczas akcji, zanim córka się urodziła — wspomina Agnieszka, mama Matyldy.
„Będę starszym bratem”.
To napis na kartce, którą trzyma 8 – miesięczny Franek, jeden z trzech braci Matyldy. Franek siedzi na kolanach Adama. To jego ostatnie zdjęcie z tatą. Zrobiłam je i pokazałam synom na 2 dni przed śmiercią męża. W ten sposób dowiedzieli się, że nasza rodzina się powiększy. Byłam w 2 miesiącu ciąży. Za wcześnie, by poznać płeć dziecka. Imiona ustaliliśmy dawno temu. „Pożyczyliśmy” je z ulubionego filmu „Leon zawodowiec”. Leona „zabrali” nam sąsiedzi z bloku. Ich synek urodził się wcześniej. Matylda czekała.
„Czy Adam jest w domu”?
To był pierwszy sms, od przyjaciółki, tamtego dnia – 8 października 2019 r. „Nie” – odpisałam. „To zapomnij, że pytałam” – poprosiła sms-owo przyjaciółka. Zaniepokoiłam się. Nigdy tak do siebie nie pisałyśmy. Ostatni raz kontaktowałam się z Adamem rano. Dotarł do jednostki i przysłał mi wiadomość, że dostał nagrodę od dowództwa. Po sms-ach od przyjaciółki wybrałam w telefonie numer Adama. Nie odpowiadał. Zadzwoniłam do jednostki. Nie połączyli mnie z dowódcą. Powiedzieli, że wszystkie informacje dostanę później… Było wczesne popołudnie. Starsi synowie – Igor (13 lat) i Seweryn (12 lat) wrócili ze szkoły. Podgrzałam im zupę. Żurek, który dzień wcześniej ugotował Adam…
Moi rodzice porzucili wózek z zakupami na środku sklepu.
Tuż po tym, gdy poprosiłam, aby przyjechali do nas. Jadąc, usłyszeli w radiu, że w lasach między Kuźnią Raciborską a Rudą Kozielską znaleziono niewybuchy z II wojny światowej, że podczas ich podejmowania doszło do wypadku, że są ranni i ofiary… Kiedy rodzice przyjechali, powiedziałam o moim strachu o Adama i o kolejnym dziecku. Osłupieli. Ciążę mieliśmy ogłosić rodzinie po zbliżających się 80 urodzinach babci… Telefon męża wciąż nie odpowiadał. Dyżurny, który odebrał mój kolejny telefon do jednostki, potwierdził: „Adam tam był”. Dodał, że mam czekać, aż ktoś przyjedzie z wiadomościami. Splątanie zdarzeń wstrząsnęło rodzicami. Mama powtarzała jednostajnie: może jest ranny, może jest ranny…
Chodziłam od jednego okna do drugiego.
Miotałam się jak ptak w klatce. Zdenerwowana i przerażona. Nie rozumiałam, co się stało. Adam był saperem, specjalistą wysokiej klasy i jeśli otrzymał taki rozkaz, to brał udział w akcjach rozminowywania. Tylko że od niedawna był na etacie kierowcy-ratownika. Nie mógł być ofiarą zdarzenia, skoro wysyłano go, aby ludzi ratował. Tak się uspokajałam.
Adam oswajał mnie z tym od dawna.
Wiedziałam, jakie będą scenariusze, gdy Adamowi stanie się coś złego w pracy. Jeśli przyjeżdżają sami żołnierze, to jest nadzieja. Jeśli dowódca, kapelan, ratownik i psycholog, to znaczy, że Adam nie żyje… Rozmawialiśmy o tym wiele razy. Tworzyliśmy plany: A, B, C, D etc. na przyszłość, w której Adam nadal jest żołnierzem, Adam nie może lub nie chce nim być, albo Adama już nie ma… Kiedy tamtego dnia stanęłam przy oknie w salonie, pod blok podjechało granatowe, nieoznakowane wojskowo auto. Przez szybę dostrzegłam pomarańczowy kombinezon ratowniczy… Poprosiłam mamę, aby zabrała dzieci do drugiego pokoju. Poszłam otworzyć drzwi…
Wzorowa pani domu.
Tyle że w szoku, więc jak automat. Tak się zachowywałam… Najpierw wszedł jeden z dowódców z jednostki Adama, potem kapelan. Ten sam, który ochrzcił nam Franka. Potem ratowniczka i psycholożka. „Był wypadek przy rozbrajaniu niewybuchu; pani mąż i jeden z jego kolegów zginęli na miejscu…” – usłyszałam słowa dowódcy. Zaprosiłam gości do salonu. Poprosiłam, by usiedli. Zaproponowałam coś do picia. Ktoś z gości, widząc, że jestem w szoku — zaoferował mi leki na uspokojenie. Ojciec sprzeciwił się i powiedział im o ciąży. Do mnie nic nie docierało. Poszłam do dzieci.
„Tata już nie wróci do domu. Nie żyje”.
Tyle z siebie wydusiłam, patrząc na chłopców. Franek wiercił się na moich kolanach. Seweryn cicho płakał. Igor… Powiedział tylko, że rozumie, zamilkł i… wyszedł z pokoju. Matyldy jeszcze nie czułam.
Każde z nas radzi sobie z odejściem Adama po swojemu.
Igor długo nie chciał rozmawiać o odejściu taty. Jest chłopcem wrażliwym, opiekuńczym, ciekawym świata i wszystkiego, co związane z militariami. Trenuje Aikido. Ćwiczy też z dziećmi. Chce być programistą. Seweryn stanowczo chce za tatą „do wojska”. Franek kojarzy tatę ze zdjęć
i piosenek, które mu śpiewał.
– Tatuś! – wykrzykuje, gdy puszczam mu nasze ulubione gruzińskie kapele. Też „idzie za mundurem”. Chce być strażakiem i… astronautą.
Na razie jednocześnie. Wszyscy trzej podobni są do Adama. Nie tylko z wyglądu.
Ja do załatwiania spraw „po Adamie” zabierałam się długo.
Najpierw, gdy tylko poczułam potrzebę, jeździłam z Frankiem na grób Adama. Żeby z nim pogadać. Żeby mu powiedzieć, jak bardzo mam mu za złe, że mnie zostawił samą. Żeby poprosić, aby pomógł mi z dziećmi. Z psychologiem spotkałam się może kilka razy. Czułam, że potrzebuję czegoś innego… Pomógł mi codzienny wir. Musiałam wyprowadzić się z mieszkania służbowego, zadecydować czy kupić mieszkanie, czy dom (jednak dom!), przeżyć pandemię Covid-19, przy pomocy chłopaków z wojska zorganizować przeprowadzkę, wyremontować i urządzić dom oraz „osadzić” nas w nim. A to wszystko już z Matyldą w nosidełku.
Tatuś to dla Matyldy dziwna osoba. W domu ma ukochanego dziadka.
Męskim autorytetem jest dla niej Igor. Dla wszystkich braci nasz Motylek – bo tak ją nazywamy, jest „oczkiem w głowie”. Tatę Motylek zna z naszych opowieści i zdjęć, które wciąż wspólnie oglądamy, tuląc się do siebie na kanapie. „Tatuś? Jesteś tatuś?” – pytała więc Matylda, a to znajomych rodziny, a to sąsiadów „przez miedzę” we wsi, gdzie zamieszkaliśmy, a to ojców zabierających swoje dzieci ze żłobka Matyldy. Długo trwało, zanim przestała to robić. Teraz tylko czasem jej się wymsknie… Z Frankiem było podobnie. On jednak szybciej zrozumiał, dlaczego taty nie ma. Czasem bawią się wspólnie „w dom”. Matylda jest „mamą”, a Franek „tatą”. Tylko wtedy Matylda wypowiada słowo „tata”. Franek przyjął inną taktykę akceptacji. Opowiada o Adamie często. A kiedy się komuś przedstawia, od razu dorzuca: „A mój tata umarł”.
O Fundacji Dorastaj z Nami dowiedziałam się w pracy.
Kontakt z jej pracownikami nawiązałam po narodzinach Matyldy. Wszystkie moje dzieci dostały się pod ich „skrzydła”. Mnie, samotnej matce, trudno byłoby z jednej pensji wypełnić potrzeby całej czwórki. Fundacja opłaciła zatem czesne za żłobek Matyldy, bo publicznego w pobliżu nas nie ma, a także sesje z psychologiem dla Seweryna, który czasem zgłasza chęć pogadania z kimś spoza rodziny. Mamy też swojego Doradcę Edukacyjnego, który kieruje zainteresowaniami maluchów. Wyjeżdżamy także wspólnie na rewelacyjne, wakacyjne spotkania z innymi rodzinami fundacyjnymi. Spędzamy czas w spokojnych, zielonych zakątkach, wśród ludzi z takimi samymi problemami. To wiele. Ale dzieci rosną i chcą mieć takie same szanse na rozwój jak ich rówieśnicy.
Dla Ciebie zginął żołnierz. Dla moich dzieci – tata, ich opiekun, ich ostoja. Dziękuję, że przeczytałeś naszą historię. Ale też proszę – pomóż, aby moim dzieciom chciało się żyć.