Mój tata, Robert, urodził się w 1972 r. w Bydgoszczy. Mamę poznał jeszcze w czasach młodzieńczych, przed ukończeniem średniej szkoły. Swoją przygodę z wojskiem rozpoczął od służby samochodowo-czołgowej w Pile, niedaleko rodzinnego miasta. Ze względu na to, że tatę przydzielono do 10 Opolskiej Brygady Logistycznej, rodzice zdecydowali się na przeprowadzkę prawie na drugi koniec Polski. W roku 2002 tata wyjechał na misję w ramach PKW KFOR w Kosowie. Nie wrócił do domu, zginął wracając z misji do kraju.
Choć tatę widziałem po raz ostatni jako niespełna ośmiolatek, do dnia dzisiejszego pamiętam wspólnie spędzone z nim chwile i często wracam do tych miłych wspomnień. Zapamiętałem go jako człowieka rodzinnego, towarzyskiego, wiecznie uśmiechniętego. Był osobą energiczną – często spędzaliśmy czas aktywnie, grając w piłkę czy jeżdżąc na rowerze; ogólnie z tatą nigdy nie było nudno. Okres, w którym tata wyjechał na misję, był dla mnie ciężki. Pamiętam, jak ciągnęły się tygodnie w oczekiwaniu, aż wróci do domu. Chcąc zrobić mu niespodziankę, zacząłem uczyć się jego ulubionej piosenki Krzysztofa Krawczyka, niestety nigdy nie miałem okazji mu jej zaśpiewać. Tata został ze mną na zawsze w sercu i wspomnieniach. Wcale nie musiał być wielkim człowiekiem. Wystarczy, że w oczach tego ośmiolatka był bohaterem. Pozostał nim do dzisiaj.
Kamilem opiekowaliśmy się od 2011, dziś ma 27 lat.